piątek, 24 maja 2013

Igielnik

Kolejny odcinek w stylu "koń, jaki jest, każdy widzi". Nie jest to ani kolejny element stroju, ani akcesorium niezbędne do przeżycia weekendu na turnieju. 
Ale z drugiej strony, ile razy szyliście coś na wyjazdach? Ile pogubiliście (pozwolę sobie nie kierować wypowiedzi tylko do kobiet, faceci też nie boją igły) szpilek? Już pal licho te zwykłe z pasmanterii, to tych historycznych mi szkoda. Igielnik rozwiązuje te problemy i pomaga w utrzymaniu przy sobie drobnych, kłujących przedmiotów. A w dodatku jest ładny. ;P

Igielnik poza haftem składa się z kilku warstw granatowej wełny, kawałka sznurka i szklanego koralika. Na razie jest sztywny jak przeszywanica, ale pod wpływem użytkowania zmięknie - tak przynajmniej zrobił mój pierwszy igielnik. Mam nadzieję, że właścicielka będzie radośnie wbijała w niego szpile. ;)


czwartek, 23 maja 2013

Cotehardie i tunika spodnia

No, udało się. Był surcot, a jest cotehardie z tippetsami przy rękawach zapinane na 13 wełnianych guzików. Wzór jest znany i lubiany, więc nie ma sensu więcej się rozpisywać na jego temat.

Strojem spodnim jest tunika z dwóch warstw lnu. To zdanie też wyczerpuje temat. ;)

Bardziej angażują mnie teraz kolejne projekty, które zacznę realizować lub już zaczęłam. Wchodzą na to dwa hafty (igielnik i sakiewka), mój nowy kaptur (w sumie też haftowany, wg. wzoru z Romansu o Aleksandrze), kilka mniej pochłaniających drobnostek, a potem przyjdzie kolej na siatkę do włosów. :]

poniedziałek, 20 maja 2013

Surcot męski XIII w.

Jakoś przed rokiem przytrafiło mi się uszyć kilka ciuchów na XIII wiek. Dzisiaj prezentuję jeden z nich, męski surcot oparty na m.in. na Codex Manesse. Fajny manuskrypt. Dobrze jest się zapoznać z minnesangiem tam zawartym; niektóre utwory są całkiem przyjemne, zwłaszcza dla ucha w aranżacjach różnych wykonawców. Tak się składa, że ciuch wrócił do mnie w celu przerobienia na cotehardie na okres okołogrunwaldzki, ale postanowiłam skorzystać z ostatniej okazji i go uwiecznić, bo mi się podoba. Jest uszyty z miodowej wełny o ślicznym, schodkowym splocie na podszewce z czarnego lnu. Aż szkoda mi go rozwalać. 
Do kompletu było też cotte. Nim wpadłam na pomysł, by został po nim ślad dla potomności, sprułam cały bok i jeden rękaw.

Sakiewka nadal nie znalazła właściciela. Przypomniałam sobie o niej, pakując się w piątek na Brewerie w Toszku, które odbyły się w ubiegły weekend. Ktoś reflektuje? :)

piątek, 17 maja 2013

Ja i krajki tabliczkowe - przygody ciąg dalszy

Witam, witam, pewnie po poprzednim poście pomyśleliście, że mam dwie lewe ręce i nie nauczę się krajkować do porządku. Byliście w błędzie. Poćwiczyłam jeszcze trochę na babcinej wełnie i dratwie, dość szybko zaczęło mi to wychodzić jak należy i zamówiłam sobie jedwabne nici, na tekstylną opaskę. Widziałam już kilka takich (w źródłach i na rekonstruktorkach) i zapragnęłam podobnej dla siebie. Tak, przyznaję się bez bicia: to dla opaski zachciało mi się tabliczek!
32 tabliczki, konstrukcja rozpięta między tapczanem a krzesłem, nieustannie ścierpnięte nogi od pokracznego siedzenia, coraz bardzie pomysłowe próby utrzymania wszystkich tabliczek w ryzach... Opłacało się. Muszę teraz tylko zainwestować w kilka nabijek.
Taśma ma ponad 0,5 m długości (nie licząc warkoczy na końcach) i ok. 1,2 cm szerokości.
Dygresja: mama zawsze potrafi wesprzeć. O opasce powiedziała "Fajne to jest, ale po co to robić, jak w pasmanteriach są tasiemki".

środa, 8 maja 2013

Krajki tabliczkowe - mój pierwszy (i drugi) raz

Efekty pracy
Nie od razu Kraków zbudowano, a bez pracy nie ma kołaczy. Dziś w mojej znudzonej bezrobociem głowie pojawiła się błyskotliwa idea: nauczę się robić krajki tabliczkowe. Ponoć to proste. W wygrzebanych w sieci instrukcji tak było napisane. Miałam motywację, krajki nadają się np. do podwiązek i pasów (kiedy będę miała hoppelande, to może sobie utkam szerokie pasisko :) ).

Gdy się już ma motywację, można tworzyć. Najpierw narzędzia. Tabliczki (wyprodukowałam 25 sztuk) powycinałam z tektury, problem dziurek załatwiłam dziurkaczem... Potrzebowałam też czegoś, co miało mi służyć za czółenko do przekładania wątku. Wystarczył mi gwóźdź.

Tak wyposażona, zabrałam się do pracy. Najpierw musiałam dojść do tego, o co chodzi z tym S i Z - okazało się, że oznacza to kierunek, w którym nawlekamy nici osnowy, czy z przodu tabliczki, czy z tyłu. Wybrałam z poradnika wzór na osiem tabliczek, miały wyjść pionowe paski. Ponawlekałam wełnę z gatunku "po babci", różową i fioletową. I co się okazało? Nie podociskałam wątku, całość jest jakaś taka rozlazła... Zresztą widać na zdjęciu. Mimo wszystko pomyślałam z dumą, że przynajmniej wiem już, o co chodzi, chociaż efekt mojej pracy ma tylko i wyłącznie wartość sentymentalną

Proces twórczy :p
I podeszłam do drugiej próby. Z bordowym, bawełnianym kordonkiem. Tak dla wprawy, na zaledwie 5 tabliczkach. Wyszło mi tego coś koło 90 cm, więc już to ujdzie na podwiązki.

wtorek, 7 maja 2013

Nogawiczki

Jakoś tak mam, że albo milczę, albo wrzucam post za postem. Dziś po wielu trudach skończyłam swoje kolejne nogawiczki. Tym razem poszłam po rozum do głowy i odrysowałam sobie ich wykrój na papier. Jakoś tak się złożyło, że dopasowanie sobie nogawiczek to dla mnie koszmar - większość moich znajomych wie, o co chodzi. :P Ewentualne powierzenie tego zadania komuś innemu jest jeszcze gorszym pomysłem. Wolę szyć je innej osobie, ale ja też ich potrzebuję: wiadomo, one lubią się przecierać i niszczyć.

Do uszycia tej pary użyłam lnu (pozdrawiam mojego lubego, który pozwala mi zagarniać resztki z szycia rzeczy dla niego :)). Skroiłam je porządnie, ze skosu, żeby były dobrze dopasowane - przynajmniej na tyle, aby było mi wygodnie. Jako osoba zepsuta do szpiku kości, wzorowałam się m.in. na poniższej ikonografii, wykraczającej poza wszelkie granice dobrego smaku. Ta bezecnica odsłoniła kolano! Widziałam też swojego czasu fotografię zachowanych nogawiczek z jedwabiu w paski, uszytych moim zdaniem w ten sam sposób, ale nie potrafię tego wydobyć z otchłani Internetu.


poniedziałek, 6 maja 2013

Cotte simple na dwa sposoby

Temat sukni spodnich, niby nieszczególnych, jest mimo wszystko szeroki. Może to być robocza suknia z krótkim rękawem albo bardziej efektowna z bombardes

Dziś dla większego urozmaicenia prezentuję opcję z rękawami na guziki (wyszło mi ich po 14 sztuk). Sukienki nie szyłam dla siebie, to nawet nie jest mój rozmiar, więc chwalę się tylko gotowym produktem wiszącym na wieszaku bez żadnego wypełnienia. Z niewiastą w środku będzie wyglądała o wiele mniej smętnie. :) Jest wykonana z cienkiego, lejącego się lnu i świetnie się nada do sukni wierzchnich, które odkrywają rękawy sukni spodniej.

Obok niej wisi sukienka dla sześciolatki: tym razem zwykła, robocza. I to z tego samego materiału, co moja, którą prezentowałam w starszym poście. To też len, tyle że sztywniejszy. Hmm, to jeszcze bardziej nie mój rozmiar. ;) Dół sukni jest dosyć mocno podwinięty, przez co gorzej się układa, ale być może pozwoli na to, by sukienka dłużej służyła właścicielce.

Postanowiłam opublikować obydwie, podoba mi się, jak wiszą obok siebie. Z jednej strony bardzo podobne, a z drugiej całkiem różne.
Pozdrawiam obie dziewczyny, które nawet nie miały okazji się poznać. :)