Jeśli biorę pedzel do ręki, wiedz, że coś się dzieje!
Czyli na przykład mam nową zachciankę i nie chce mi się dokończyć pozaczynanych rzeczy... Nieważne. Naoglądałam się malowanych skrzyneczek i doszłam do wniosku, że też bym chciała spróbować sobie taką zrobić.
Rysować jak nie umiałam, tak nie umiem, ale wykombinowana przeze mnie metoda w dużej mierze pozwala mi to ominąć.
Po skrzyneczkę poszłam do zwykłego sklepu z drewnem. Sprzedawca mnie rozpoznał, dał rabat i dorzucił deseczki, które mogę przerobić na haftowane pudełko. Nieźle. :)
Po powrocie do domu stanęłam przed najgorszym dylematem: co właściwie sobie namalować? Jako istota w gruncie rzeczy prosta, postanowiłam poszukać czegoś o piciu albo seksie, żeby chociaż wesoło było, jeśli mi nie wyjdzie. Postawiłam na fragment obrazka z prawej strony.

No i jakoś to poszło. Pozmieniałam kolory, starałam się pofałdować im ciuszki, itp., itd. Widać, że brakuje mi do tego pewnej ręki: być może kiedyś ją wyrobię, może nigdy mi się to nie uda. Tak czy inaczej, jestem ze swojej pierwszej skrzynki zadowolona i podoba mi się, chociaż nie jest to jedno z miniaturowych arcydzieł, które potrafią zrobić niektórzy, z większym talentem i doświadczeniem. :)
Malowanie ma jedną podstawową zaletę względem haftu: idzie o wiele szybciej niż haft. Z kolei przy hafcie nie trzeba się porywać na rysowanie.