sobota, 28 grudnia 2013

Kabacik/gorset XVII

Witam. Dawno niczego ciekawego nie wrzucałam, ale pomalutku znów się rozkręcę. Dziś prezentuję kabacik na XVII wiek - przynajmniej takie nazewnictwo przyjęłam po przejrzeniu różnych treści na temat. Jest to ustrojstwo bez fiszbinów/witek/innych drutów. W temacie baroku zaczęłam krążyć jak dziecko we mgle i jeszcze do końca tego nie czuję, ale staram się - wszystko przez tę samą miłośniczkę tortur, która zleciła mi kryzę. :P Pozdrawiam i polecam się na zaś. 
Ubranko trzyma wszystko, co ma trzymać (tzw. działanie antygrawitacyjne).  Na zdjęciach jest trochę krzywo zawiązane. Miłośniczka tortur po około 40 minutach paradowania w nim nie zemdlała i w dodatku twierdziła, że jest wygodne - mogę to uznać za jakiś sukces.
Podobałoby mi się jeszcze zrobić suknię z kształtem - tam już cała góra jest sztywnym gorsetem. W międzyczasie pracuję nad kolejnym podejściem do haftu miniaturalnego. I cały czas zapominam, że mam sobie utkać porządny pasek do houppelande...



wtorek, 24 grudnia 2013

Zdrowych, spokojnych...

... pełnych radości i udanej atmosfery Świąt Bożego Narodzenia, pod choinką mnóstwa pięknych tkanin i rekonstruktorskich gadżetów, a w nadchodzącym Nowym Roku udanych wyjazdów i spełnienia marzeń! :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Dlaczego fajnie jest pleść sznurek?

Ostatnio staram się realizować ambitny plan zrobienia sobie na kolejny sezon sznurków w większej ilości: mniej więcej wiosną zawsze zaczynam kwilić, że cały czas brakuje mi cholernego sznurka do kiecki/dubletu/nogawic/czegokolwiek. Teraz postanowiłam to zmienić i tylko odcinać od kłębka potrzebną ilość.
Przerzuciłam się ostatnio na lucetę; kiedyś, używając palców, potrafiłam sobie zedrzeć trochę naskórka. :P Prawdopodobnie większość ludzi ma jednak mocniejszą skórę i im takie coś nie grozi.
I tak sobie plotąc, plotąc, plotąc, doszłam do wniosku, że jest to genialne zajęcie!
Po pierwsze, sznurek się zawsze przyda. Jak nie do stroju, to do włosów lub chociażby do identyfikacji swojego sprzętu obozowego. 
Po drugie, można go robić wszędzie: w domu, w środkach komunikacji miejskiej, w wersji dla studentów na wykładach, w wersji dla pracowników niezbyt obarczonych obowiązkami w pracy, itp., itd.
Robota zajmuje niewiele miejsca i jest odporna na transport w damskiej torebce. 
I nigdy nie padnie jej bateria. Co najwyżej nić się skończy...
Sznurek nie pochłania też całej uwagi. W międzyczasie można z kimś rozmawiać, patrzec przez okno, oglądać film... Spróbujcie takie coś zrobić z książką. Kiedy ja czytam coś ciekawego, można mnie wynieść i okraść. 
Nie potrzeba do tego specjalnych narzędzi, wystarczą palce.
Nie wymaga specjalnego przygotowania. Można wziąć nic i robić. Nie da się tego powiedzieć o np. tkaniu na tabliczkach. 
Samo monotonne zajęcie odpręża i wycisza, przynajmniej mnie. :]
Podsumowując, plecenie sznurka jest fajne. Zachęcam. :)

czwartek, 7 listopada 2013

Coś nowego w przygotowaniu

Ostatnio nie produkuję zbyt wiele, ale jednak coś tam pomalutku się tworzy. Na przykład kolejna opaska na głowę. W rzeczywistości jest bardziej fioletowa niż różowa, ale nie wymagajmy zbyt wiele od telefonu komórkowego. Muszę jej jeszcze zamontować nabijki i będzie gotowa. Tym razem tkałam na 17 tabliczkach, a nie ok. 30, ponieważ dorwałam grubsze nici jedwabne. Krajka wyszła bardziej mięsista i sprawia wrażenie solidniejszej. z tego samego rodzaju nici będę wnet tkała pasek do houppelande. :)

Ambitnie postanowiłam sobie wytworzyć patynki (funkcjonalne, nie na wystawę :p). Wyrzynarka, szlifierka, resztki jakichś desek, trzy zdrowaśki i do przodu. :] Efekt jest, jaki jest, trochę krzywy, a o tych antypoślizgowych rowkach nawet nie mówię. Pozostaje mi zorganizowac sobie trochę skóry, żeby to poskładać. Grunt, że spełnię kolejną swoją zachciankę tanim kosztem.

piątek, 25 października 2013

Kruseler

Ponad doba roboty - podliczałam na bieżąco roboczogodziny. Nie wiem, ile metrów lnianego paska obszywałam. Zżymałam się i przeklinałam cały świat. Ale zrobiłam!!!
A to i tak nie jest ten mój, zaczęty kilka miesięcy temu i leżący gdzieś w kącie, tylko kolejny, dla koleżanki. Teraz tym bardziej nie będę w stanie się za niego zabrać.
Wahałam się, w jaki sposób tę chustę zrobić. Wiedziałam tylko, że wyżej wymieniona koleżanka chce plaster miodu. A co dalej? Wiele osób marszczy i ściąga kruselery z tyłu, inne nie. Po gapieniu się na rzeźby i ikonografię (jedną z nich widać poniżej), zdecydowałam, że puszczę go luźno na plecy.

 Teraz czas na chwalenie się efektami:


Chusta mi się podoba i nie miałabym wielkiego żalu, jeśli koleżance by się teraz odwidział. :P Zapłaciłabym wtedy nawet za materiał. Mam jednak nadzieję, że właścicielka będzie szczęśliwa i zadowolona, a ja zmuszę się do dokończenia swojego.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Nissaya idzie do pracy

Właśnie mija ostatnie popołudnie mojego bezrobocia - jutro ruszam podbijać branżę geodezyjną. Na 3-miesięcznym stażu, ale dobre i to. :)

Oczywiście nie oznacza to rzucenia w kąt igieł i szpilek, maszyny do szafy też chować nie zamierzam. W tej chwili zajmuję się kolejnym męskim cotehardie, wymyślam ładną sakiewkę, mam rozgrzebaną kolejną siatkę na włosy i muszę wykończyc rękawy w mojej nowej spodniej sukni, ale mam na to miesiąc czasu. Turniej w Toszku, genialna impreza na zakończenie sezonu, zbliża się wielkimi krokami i już trzeba zacząć myśleć, w czym się tam pokazać.

Boże mój drogi, ledwie pół roku minęło od mojej obrony, a słowo osnowa kojarzy mi się tylko z tkaninami, a nie z pomiarami. A pomiary z mierzeniem delikwenta... No nic, trzeba się wdrożyć. 

Wydaje mi się, że te kilka miesięcy bezrobocia wykorzystałam twórczo i, mimo wszystko, pracowicie. Relaksowałam się na paru wyjazdach w towarzystwie zajebistych ludzi.

WYELIMINOWAŁAM PROBLEM MROCZNEGO BIUSTONOSZA! Na Niepołomicach przetestowałam swoje giezło i wiem, że czegoś tak fajnego nie sprzedaliby mi w żadnym Tryumphie, że o targu nie wspomnę. Ciekawe, czy do Toszka zdążę wytworzyć wersję jedwabną... Boję się tylko, że teraz ruszę z krucjatą promującą przerabianie sobie giezeł. ;) W takiej konstrukcji mogłam spoglądać w dół z myślą, że wszystko działa, jak chciałam, a nie w bok, kontrolując, czy mroczne ramiączko nie wypełzło na światło dzienne/nocne.

Zastanawiam się teraz, nad czym będę pracować w drodze z pracy i do pracy. Na razie pewnie nad guzikami do kolejnej cotehardie.
.

Życzcie mi powodzenia.

środa, 21 sierpnia 2013

Komplet z robe

Tu też nie trzeba dużo analizować. Ot, delikwent obszyty przeze mnie od zera: tylko butów, kaletki, paska i kubka nie robiłam. ;)

Komplet składa się z granatowej robe na fioletowej podszewce zapinanej na 4 pary guzików, czerwonych nogawic i kaptura na zielonej podszewce, zestawu bielizny, torby pielgrzymki, a także dubletu, którego na zdjęciu nie widać.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Cotehardie po remoncie

Jakiś czas temu koleżanka przytaszczyła do mnie jakieś cudo. Miała pytanie, czy da się owo cudo doprowadzić do stanu używalności.

Cudo miało rękawy z podwójnej wełny w odstających kolorach i dziwnego, rozszerzającego się kroju, no i było przykrótkie. 

Po burzy mózgów, co z tego wytworzyć i wyposażeniu się w tkaninę na tippetsy w lekkim nadmiarze, a także dzięki wykorzystaniu innego zielonego ciucha, powstało ładne cotehardie, prawie jak nowe. :) 

Rękawy wymieniłam na zwyczajne, z guzikami. Dół wydłużyłam paskami jasnej wełny.

Tippetsy i tak powstawały równolegle.

Rozcięcia kieszeniopodobne, jak je nazywam, wymyśliłam dla urozmaicenia historycznej garderoby właścicielki.

Teraz suknia po liftingu może spokojnie dożyć swojej mechacącej się starości, bywając na wielu imprezach. :)

Szczerze powiedziawszy, nie lubię napraw i remontów, ale w tej sprawie efekt mnie usatysfakcjonował. :]

Fragment zdjęcia autorstwa Alana.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Surcot

Komplet - spodnia i surcot - powstał w kilkumiesięcznym odstępie czasu. Kolory, zupełnym przypadkiem, udało mi sie dobrac podobne jak na wcześniejszej ikonografii, dość znanej i lubianej. "Uwspółcześniłam" krój sukni i jest. :)

Właścicielka sprawia wrażenie zadowolonej z nowej garderoby, a to jest chyba najważniejsze.

Surcot uszyłam z wełny na lnie, cotte simple z lnu. Chustkę tylko wykroiłam. ;)





Chorągiew

Uff, wczoraj przybyłam z Niepołomic i pomalutku się ogarniam. Przed samą imprezą uczestniczyłam w zbiorowym, babskim szyciu na ostatnią chwilę. Zadanie polegało na przyszyciu aplikacji na chorągiew. Nie, nie opierało się to na fastrygowaniu, tylko na dość gęstym okrętkowaniu, ponieważ całość wykonana jest z szantungu jedwabnego, który to lubi się strzępić.

Pozdrawiam szefową projektu i współpracownicę - fajnie się z Wami dziabało. :)



 Poniżej fragmenty zdjęć autorstwa Alana wykonane w czasie przemarszu na niepołomicki rynek.





piątek, 9 sierpnia 2013

Sakiewka - wzór miniaturalny

Wydłubałam do końca sakiewkę we wzór zaczerpnięty z Codex Mannes, z ilustracji przedstawiającej Reinmara der Alte.

Jest już lepiej, niż jakiś czas temu, ale nadal uważam, że muszę więcej ćwiczyć się w przerysowywaniu obrazków - moja genialna metoda i tak uprościła mi życie.

Sakiewka wyszła mi mała: gdybym paliła, mogłabym tam wrzucić paczkę śmierdziuchów. Do haftu wykorzystałam resztki mulin, małe hafty to ekonomiczna metoda na zagospodarowanie odpadów. Dziabałam to na lnie i ozdobiłam od góry kawałkiem jedwabiu, który mi został po sakiewce z orłami. Sznurek i frędzle są wełniane.

niedziela, 28 lipca 2013

Mi-parti po remoncie

Moje uszyte w ubiegłym roku cotehadie doczekało się upgrade'u. Zrezygnowałam z wariacji na temat na rzecz zwyczajnych dopasowanych rękawków z tippetsami, które podszyłam resztką aksamitu - jeszcze został mi mały skraweczek i będę musiała pomyśleć, co z nim zrobić, żeby się nie zmarnował.
Zwiększyłam też ilość guzików: z zaledwie 11 (okropność) zrobiło się 21. Skrzywiło mnie do reszty po poprzednim męskim stroju. :P
I szczerze powiedziawszy, dopiero na tym zdjęciu widzę, jak wielki tren sobie strzeliłam i dlaczego zawsze denerwował osoby w moim otoczeniu, a dokładnie to te za mną. Ale na razie go nie ruszam - lubię, jak się szmacisko za mną ciągnie.

Wyremontowałam też tą spodnią, o której ostatnio wspominałam. Nie jest idealnie. Dalej nie przypomina arcydzieła krawiectwa. Ale za to potrafię się w niej zawiązać, nadal oddychać i  w dodatku ruszać rękami. Się śmiejcie, ale rękawy miała wszyte pod jakimś dziwnym, ostrym kątem. :P Na spodnią się nadaje i nawet nie będzie wstydu (zbyt wielkiego) wyjść w niej bez sukni wierzchniej.

Teraz planuję skończyć sakiewkę z haftem miniaturalnym. Na upalną pogodę to o niebo lepsze zajęcie niż praca z wielgachnymi kawałkami tkaniny.

czwartek, 25 lipca 2013

Houppelande

  Fanfary, tandaradei, i w ogóle! Po dwóch latach noszenia się z zamiarem uszycia i po solidnym namyślaniu się, jak to uszyć, żeby jak najbardziej mi się podobało i było poprawne, w końcu się dokonało. Odrzuciłam między innymi patent z suknią zapinaną na całej długości na guziki grupowane po trzy sztuki. Wybrałam wzór podobny jak ten po lewej z De claris mulieribus (ok. 1403 r.).

W ten oto sposób stałam się szczęśliwą właścicielką houppelande w kolorze malinowej czerwieni, podszytą w widocznych miejscach jedwabnym aksamitem – to, że go zdobyłam, było dość przypadkowe i nieplanowane, ale drugiej takiej okazji w życiu mieć już chyba nie będę. Ta suknia ma wyższą stójkę - jest jednak dość ciepło na dworze i mi się nie chciało jej odwijać. ;) Zapinana jest na cynowe guziki mojej roboty.

Pod spodem założyłam suknię z rękawami bombardes - w sumie pani z obrazka też taką ma. Pasek utkałam z wełny na tabliczkach, o czym już opowiadałam. Kto wie, może na przyszły sezon wymienię go na jedwabny. :)















Teraz zajmę się przeróbką mojej mi-parti. Chcę też wynaleźć patent, jak doprowadzić do sensownego poziomu pierwszą suknię, którą sama szyłam. Niby to zwykła cotte simple, ale jest zrobiona z cieniutkiego, miękkiego lnu. Muszę jej chociaż wykombinować porządnie wszyte rękawy.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Giezło

 Giezło... Zazwyczaj lniana koszulina w stylu komunistycznej porodówki. Luźne takie, powinno mieć klin pod pachą i nie wystawać spod dekoltu kiecki. Nudy, nudy, nudy.















Jednak prawdziwym bieliźniano-średniowiecznym problemem jest współczesny biustonosz. Trzeba pilnować, by ramiączko się nie wysunęło, charakterystycznie odznacza się pod ubraniem i ogólnie sprawia problemy. Oczywiście, najlepiej jest go na imprezach nie używać, ale to już zależy od konkretnej kobiety i jej anatomii, a także samopoczucia. Teoretycznie suknia też potrafi utrzymać biust - w minimalistycznych przypadkach nawet go znajduje. ;) Do mnie jednak nigdy to jakoś nie umiało dotrzeć. Jednak stanik mnie mierził. Powiedzmy sobie szczerze, przy moim rozmiarze zrezygnowanie z niego to głupi pomysł. Myślałam też, czy olać datowanie i strzelić sobie XV-wieczny cycnik. Naoglądałam się jednak obrazków giezeł z dodatkową funkcją, jak np. ten po prawej. Najpierw poćwiczyłam na kimś. Potem na sobie. Za drugim razem mi nawet wyszło. Muszę tylko skrócić jedno ramiączko. Efekty widać poniżej. :)

Przednią część skroiłam z czterech części. Próbowałam na początku z dwóch, ale nie udało mi się tego wyprofilować. Zapomniałam zrobić przymarszczenia. Wrzuciłam niebieski sznurek, bo mi cały bieliźniany zszedł i muszę sobie trochę powyplatać. Grunt, że giezło działa, jak chciałam. Przerobię sobie w ten sposób jeszcze przynajmniej jedno stare. :)

niedziela, 21 lipca 2013

Męskie cotehardie i guzikomania

 Patrząc na rzeźbę z ok. 1370 roku (obraz po lewej) uważam, że szyjąc kolejny ciuch wcale nie wzniosłam się na wyżyny złośliwości lub szczególnej miłości względem bliźnich: wydaje mi się, że ilość zastosowanych guzików można rozumieć na dwa sposoby, albo się chce, żeby ktoś miał ładne ubranko, albo życzy się mu męczarni przy każdym zakładaniu. W tym przypadku chodziło mi na szczęście o efekt wizualny. Pytanie, co o tym pomyśli właściciel. :P

Najnowsze cotehardie sięga mniej więcej do połowy uda i zostało uszyte z brązowo-czarnej wełny jodełki na podszewce lnianej barwy złamanej bieli. Na każdym z rękawów jest po 11 guzików przyszytych co 2,3 cm - czyli trochę mniej gęsto niż w zapięciu na długości, gdzie przyszywałam knefle* co 2 cm - weszło mi ich tam 42.

Sama ilość guzików jest dla mnie mniej przerażająca niż ilość dziurek. Guziki uwielbiam robić. Dziurek już nie za bardzo. ;)




















* knefel - guzik (śląski)

czwartek, 18 lipca 2013

Latarenka?

Dziś na wesoło. Korzystając z okazji, że tata wytoczył ciężki sprzęt i coś tam majstruje, postanowiłam z resztek desek sklecić latarenkę. Na podstawie kwadratu, żeby ograniczyć ilość miejsc, które mogłabym spier... zepsuć.
Już jakiś czas temu własnoręcznie wycięłam owe kwadraciki. Wyrzynarką! Dziś przyszła pora na naukę obsługi wiertarki. Jakoś poszło. Nawet da się wsadzić patyki tak, żeby pasowały do obu podstaw. To znaczy trzy patyki, bo muszę jeden podzielić. Powinno być dobrze. Będę musiała jeszcze wymyślić sposób montażu świeczki - jak najmniej inwazyjny, żeby niczego nie spier... zepsuć.
Tylko nie mogłam sobie sama tego kółka wyciąć. Wiertara z zamontowaną już odpowiednią końcówką została mi odebrana w dobrych intencjach.

Na koniec dorzucam fotki z prac nad cotehardie. Wszystkie guziki (sztuk 64) są już przyszyte i pozostało mi zrobić na chwile obecną 37 dziurek.

niedziela, 14 lipca 2013

Praca wre, ścinki lecą

Szyju, szyju, szyju... Ostatnio mam dużo roboty, więc mój nieszczęsny kruseler nadal leży w kącie. Na zdjęciu po lewej widać prawie wszystkie rzeczy, które mam do zrobienia.
To zielonkawe to męska tunika, brązowe z kremową podszewką to cotehardie, białe to giezło, fioletowe surcot, a czerwone to moje houppelande, które jeszcze oczekuje na swój czas. A raczej na odpowiednią szmatkę na podszycie rękawów. Widać jeszcze dyndającą czarną nogawicę... Sukcesywnie będzie to trzeba powykańczać. :)






 Co do cotehardie, to znów poczułam wenę do nadziabania guzików w zgodzie z zasadą, że więcej lepiej. Sądzę, że jeśli zrobię jeszcze 4-5 razy więcej sztuk, to wystarczy. Mam nadzieję, że właściciel mnie nie przeklnie i nie rzuci na mnie klątwy.












Na koniec pochwalę się moim nakryciem głowy do houppelande. Wałek jest bardzo lekki, wypchany runem i pozwala się łatwo modelować dzięki drutowi wewnątrz. Ozdobiłam go dodatkowo fibulą.

wtorek, 9 lipca 2013

Kryza

Dziś nieśredniowiecznie. Dostałam awangardowe zadanie pod hasłem "a zrobisz mi kryzę?". "To takie na szyję w sensie", pytam. I zgadłam.
Założenie podstawowe brzmiało: to nie ma być rekonstrukcja, tylko element kostiumu do tańca dawnego - oznacza to tyle, że mogłam sobie ułatwić zadanie, wykorzystując maszynę. Uff. 
Zrobiłam szybki przegląd tematu, jak kryza wygląda. Wujek Google pokazał mi różnych ludzi z koszmarkiem na szyi. Niektórzy mieli szerszy, inni węższy, ale element był wspólny: kryza była pasem materiału zszytym na plaster miodu (jak mój nieszczęsny, traktowany po macoszemu kruseler).
Pokombinowałam, jak to zrobić, żeby trzymało się to szyi i wyglądało w miarę jak na obrazach, np. na tym z 1618 roku (po lewej) lub z 1588 (po prawej):




















I zabrałam się do pracy. Wnioski: kryza to regularne sado-maso. Takie "50 twarzy kryzy"* w wersji hard. Na szczęście nie ja będę to nosić. Na sobie przeprowadziłam tylko testy, czy potworek działa. Efekty widać poniżej. Moja mina wyraża wszystko o moim samopoczuciu w tym koszmarku. ;)
















        * Aluzję zrobiłam do książki, którą uważam za beznadziejną. Ale o gustach się nie dyskutuje, niech każdy czyta, co tam sobie lubi. :)

sobota, 6 lipca 2013

Haft figuralny

Kiedy w przebłysku geniuszu wymyśliłam, jak zrobić w miarę nadający się do uzytku haft z obrazka. Po lewej widać efekt, jeszcze z roboczymi znaczkami, które usiłuję teraz sprać.
Mam dwa pytania:
1) jak Wam się podoba?
2) z czego pochodzi?

piątek, 5 lipca 2013

Opaska na głowę

Szczęście i radość ogólna mnie przepełnia. Nabijki w końcu trafiły do mych rąk - ciekawe swoją drogą, za jakiego oszołoma ma mnie teraz listonosz, chyba dawno nikt tak na jego widok się nie cieszył. 
Opaskę sobie utkałam dawno, teraz kręcę kolejną - nie dla mnie. :)

Jak widać, wypróbowałam ją od razu w dwóch wariantach. Który lepszy? Ktoś ma lepszy patent? Taaa, wiem, że fotogeniczna nie jestem. ;)
Na opasce jest 10 nabijek co 4 cm, które podszyłam lnem, żeby się nie pokaleczyć. Bardzo wygodnie się ją nosi, co częściowo mnie zaskoczyło.