Fanfary, tandaradei, i w ogóle! Po
dwóch latach noszenia się z zamiarem uszycia i po solidnym
namyślaniu się, jak to uszyć, żeby jak najbardziej mi się
podobało i było poprawne, w końcu się dokonało. Odrzuciłam między innymi patent z suknią zapinaną na całej długości na guziki grupowane po trzy sztuki. Wybrałam wzór podobny jak ten po lewej z De claris mulieribus (ok. 1403 r.).
W ten oto sposób stałam się
szczęśliwą właścicielką houppelande w kolorze malinowej
czerwieni, podszytą w widocznych miejscach jedwabnym aksamitem –
to, że go zdobyłam, było dość przypadkowe i nieplanowane, ale
drugiej takiej okazji w życiu mieć już chyba nie będę. Ta suknia ma wyższą stójkę - jest jednak dość ciepło na dworze i mi się nie chciało jej odwijać. ;) Zapinana jest na cynowe guziki mojej roboty.
Pod spodem założyłam suknię z rękawami bombardes - w sumie pani z obrazka też taką ma. Pasek utkałam z wełny na tabliczkach, o czym już opowiadałam. Kto wie, może na przyszły sezon wymienię go na jedwabny. :)
Teraz zajmę się przeróbką mojej mi-parti. Chcę też wynaleźć patent, jak doprowadzić do sensownego poziomu pierwszą suknię, którą sama szyłam. Niby to zwykła cotte simple, ale jest zrobiona z cieniutkiego, miękkiego lnu. Muszę jej chociaż wykombinować porządnie wszyte rękawy.
Przepiękny odcień! Uwielbiam zarówno średniowieczne, jak i te nieco młodsze suknie :)
OdpowiedzUsuń