Moje uszyte w ubiegłym roku cotehadie doczekało się upgrade'u. Zrezygnowałam z wariacji na temat na rzecz zwyczajnych dopasowanych rękawków z tippetsami, które podszyłam resztką aksamitu - jeszcze został mi mały skraweczek i będę musiała pomyśleć, co z nim zrobić, żeby się nie zmarnował.
Zwiększyłam też ilość guzików: z zaledwie 11 (okropność) zrobiło się 21. Skrzywiło mnie do reszty po poprzednim męskim stroju. :P
I szczerze powiedziawszy, dopiero na tym zdjęciu widzę, jak wielki tren sobie strzeliłam i dlaczego zawsze denerwował osoby w moim otoczeniu, a dokładnie to te za mną. Ale na razie go nie ruszam - lubię, jak się szmacisko za mną ciągnie.
Wyremontowałam też tą spodnią, o której ostatnio wspominałam. Nie jest idealnie. Dalej nie przypomina arcydzieła krawiectwa. Ale za to potrafię się w niej zawiązać, nadal oddychać i w dodatku ruszać rękami. Się śmiejcie, ale rękawy miała wszyte pod jakimś dziwnym, ostrym kątem. :P Na spodnią się nadaje i nawet nie będzie wstydu (zbyt wielkiego) wyjść w niej bez sukni wierzchniej.
Teraz planuję skończyć sakiewkę z haftem miniaturalnym. Na upalną pogodę to o niebo lepsze zajęcie niż praca z wielgachnymi kawałkami tkaniny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz